wtorek, 1 listopada 2011

Nocleg

Pomysł z noclegiem koło McDonalda i stacji BP był idiotyczny.
Hałas ruchu ulicznego, karetki na sygnale, tramwaje itp jeszcze bym zniósł, ale okazało się, że te 3 miejsca parkingowe wykorzystywane są przez pracowników McDonalda do prac porządkowych. Najpierw, koło 3 w nocy zaraz koło kamperka zaczęli składać puste pojemniki i skrzynki, jak skończyli przyjechała ciężarówka i głośnym podnośnikiem to wszystko ładowała. Pół godziny przerwy i następna ciężarówka, tym razem z dostawą. Palety (chyba z 7) poustawiane dookoła kamperka  i teraz  trwa rozcinanie folii, rozbijanie drewnianych opakowań. A wyjechać się nie da, muszę czekać na koniec tych prac.

wrrrrrrrrrr

poniedziałek, 31 października 2011

Święto Zmarłych



Dojechałem do Wrocławia. Niby tylko 600 km a z domy wyjechałem dwa dni temu :) Jak to mówią - "taki układ". Mruczka z jego sypialni mogłem zabrać w sobotę, do 15 (i tak właśnie zrobiłem) a w niedzielę jeszcze musiałem popracować. Później do Ewy, do Warszawy i dzisiaj, całkiem spokojnie (mimo komunikatów) pojechałem tradycyjna drogą, czyli S8.

Znowu zaczęły sie problemy z prądem, z ładowaniem. Jadę, wszystko jest OK i nagle kontrolka ładowania na panelu gaśnie. Zapala się dopiero, jak się zatrzymam, wyłączę światła i trochę podgazuję, ale tylko na chwilę. Już za Oleśnicą, czyli przed samym Wrocławiem, przypomniałem sobie, że mam mały elektroniczny miernik/wskaźnik napięcia (trzy diodki) i postanowiłem dokładniej zbadać te problemy z prądem. Zamontowałem w gniazdko zapalniczki samochodowej (czyli akumulator samochodowy) później podczepiłem pod akumulator zabudowy - jadę i obserwuję, że napięcie jest jakieś nieciekawe, żółty LED się pali zielony trochę pomruga i gaśnie, a silnik włączony i powinno się dobrze ładować. Zmartwiło mnie to mocno - alternator był przeglądany w Bialmocie, szczotki wymienione, wyglądało że wszystko jest OK a tu znowu klops. Zatrzymałem sie na nieoświetlonym parkingu, tuz przed  Długołęką i zastanawiam sie co robić. Przypomniałem sobie, że warto przy okazji "wyprowadzić kota". Pusta kasetę włożyłem do kampera, wracam do kabiny i zaczynam kolejne testy z prądem a tu miła niespodzianka. Wszystko jest OK, ładowanie w normie, miernik podczepiony pod oba akumulatory świeci zieloną kontrolką - ideał :)
Wystarczyło wyprowadzić kota - by poprawić ładowanie akumulatorów :) :)

I chyba wiem, w czym problem - nie chce teraz, poza Białymstokiem grzebać ale wygląda na to że i moduł jest OK, i obecny alternator jest wystarczający.


Stoję na razie na wylocie ul. Liskego, przy McDonaldzie i możliwe że tutaj będę nocował.

czwartek, 6 października 2011

Drobne naprawy

Po wakacyjnych podróżach nadszedł czas, by porobić kilka drobnych napraw. W Rumunii zauważyłem, że Mruczek "zamilkł" czyli klakson przestał działać. Kilka dni temu (w poniedziałek) w Bialmocie poradzili sobie z tym szybko - wymiana na nowy i już można trąbić.
Na dzisiaj byłem umówiony w Unimocie (białostocki serwis Trumy) na naprawę ogrzewania. Wodę można było nagrzać ale włączenie nawiewu kończyło się zapaleniem czerwonej kontrolki a w kamperku nadal było zimno (odczuliśmy to trochę na ostatnich noclegach). Po wstępnych oględzinach przez fachowca usłyszałem, że po prostu nie zapała się palnik od nawiewu i prawdopodobnie trzeba będzie ściągać multizawór i cała naprawa potrwa około tygodnia. Gdy zajechałem po południu dowiedziałem się, że już jest wszystko OK. Fachowcy wymienili tylko wypalone oringi i już ogrzewanie działa tak jak trzeba.

środa, 28 września 2011

Do Warszawy

Po śniadaniu przenieśliśmy się na parking koło Bramy Opatowskiej i poszliśmy na starówkę. Zaczęliśmy od zwiedzania podziemi - 40 minutowy spacer, z przewodnikiem, po starych, odrestaurowanych piwnicach pod starymi kamienicami. Później jeszcze spacerek po rynku i okolicach a na obiad daliśmy się skusić miejscowej pierogarni. Smaczne maja te pierogi no i wybór na prawdę duży.
Na wieczór dojechaliśmy do Warszawy.



Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 210 km. Mapka trasy .

wtorek, 27 września 2011

Z południa na północ

Po noclegu na stacji benzynowej koło Dukli  pojechaliśmy oglądać koniki w Odrzechowej. Później zahaczyliśmy o Łańcut, pochodziliśmy trochę po parku i dalej w drogę, do Sandomierza. Nocujemy na Campingu Browarny.



Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 240 km. Mapka trasy .

poniedziałek, 26 września 2011

Wracamy powoli

Rano, po śniadaniu pluskanie się w termach w Kisvarda i do Sarospatak, tam też są termy.
(więcej dopisze później)
Na nocleg zatrzymaliśmy się na placu dla TIRów, koło stacji benzynowej, zaraz za Duklą.


Nasza lokalizacja: N 49° 33.961, E 21° 41.504

Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 220 km. Mapka trasy .

niedziela, 25 września 2011

După România

W tytule nie ma żadnego brzydkiego wyrazu - to jest po prostu po rumuńsku.
Przez Sapantę, gdzie jest najwyższy na świecie drewniany kościół i tzw wesoły cmentarz, dojechaliśmy do Satu Mare. Oczywiście znowu serpentyny, patelnie i tym podobne "przyjemności". Przekroczyliśmy granicę na Węgry, drobne (ha ha ha) zakupy w TESCO i dotarliśmy do Kisvarda. Camping na terenie kąpieliska, jest też oczywiście basen z ciepłą, leczniczą wodą (38 stopni).

Nasza lokalizacja: N 48° 13.937, E 22° 4.090

Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 210 km. Mapka trasy .

sobota, 24 września 2011

Cerkiewki

Nie ma to jak troskliwy gospodarz. Pan, który pilnuje tutaj campingu jest bardzo troskliwy i chętnie pokazał gdzie jest najbliższy sklep a nawet mnie do niego zaprowadził. Co chwila zaglądał do kampera a to z informacją że woda już nagrzana i można się kąpać, a to że zaprasza na TV, albo że jest też barek i można sobie coś dokupić do picia, albo  .....
A podobno to na Podlasiu ludzie są "namolni" :)

Dzisiaj w planie kilka (może i kilkanaście) starych, drewnianych, zabytkowych cerkiewek. A na nocleg pewnie wrócimy tutaj, na ten camping.




Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 140 km. Mapka trasy .

piątek, 23 września 2011

Rumuńskie drogi

Noc spędziliśmy spokojnie, tylko poranny ruch na ulicach nas wcześniej obudził. Po śniadaniu i kawce w kafejce na stacji benzynowej ruszyliśmy w dalsza trasę. Najpierw przez miasto (wypada obejrzeć jeśli się w nim nocowało), później dalej, w stronę Baia Mare. Droga cały czas w remoncie, co chwila zwężenie, co chwila jakiś człowiek kierujący ruchem. Ale jakoś udało się dojechać. Znowu przejażdżka po mieście, w centrum właśnie zaczął się jakiś trzy dniowy festyn ale się nie zatrzymywaliśmy i pojechaliśmy pooglądać stary zabytkowy kościółek, wpisany na listę Unesco w Şurdeşti. Później powrót na główną drogę  nr 18 i jazda do Sigethu Marmetiei.
Powiedzieć, że ta droga jest kreta to za mało - znak drogowy ostrzegający o niebezpiecznych zakrętach pod spodem miał informacje ze to dotyczy odcinka 18 km. Tak jakoś udało się dojechać na szczyt a zaraz za nim kolejny znak - tym razem już tylko 11 km  I większość zakrętów po ponad 180 stopni. Krótki postój w Mara przy restauracji rybnej , koło wysokiego wodospadu i wreszcie dojechaliśmy do Sigethu Marmetiei. W przewodniku jest napisane, ze jest tu informacja turystyczna ale tubylcy nic o tym nie wiedzą, a taksówkarz przekonywał nas, że nic takiego nie ma. Wypytując ludzi i porównując informację - trafiliśmy na sympatyczny Hostel and Camping IZA. Cena przyzwoita - 56 leji (czyli niecałe 60 zł) za dwie osoby, z prądem i WiFI.

Nasza lokalizacja: N 47° 56.016, E 23° 54.292

Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 200 km. Mapka trasy .

czwartek, 22 września 2011

Kierunek - Rumunia

Decyzja zapadła, dzisiaj wjeżdżamy do Rumunii (Oradea). Dla mnie to ciągle "dziki" kraj, ale ja widziałem Rumunię od środka ponad 25 lat temu, więc mam nadzieję, że sporo się u nich zmieniło. Nie mam pojęcia jak tam będzie z dostępem do internetu, więc przez kilka dni mogę się tutaj nie odzywać.

21:00 (22:00 miejscowego czasu)

Jeszcze w Debreczynie zrobiliśmy zakupy (winogrona, pieczywo i inne drobiazgi) i jazda w stronę granicy.
Rumunia nie jest jeszcze w "Shengen", więc w sumie dwa przejścia graniczne: węgierskie i rumuńskie. Między przejściami postanowiłem kupić obowiązkową w Rumunii winietę. Jest kilka punktów, ale większość zamknięta. Po spacerze od jednego do drugiego punktu wreszcie znalazłem taki, który był czynny. Po pierwsze okazało się, że za kampera zapłacę drożej, niż za osobowy (jak za dostawczy do 3,5T). Po drugie, usłyszałem od dziewczyny sprzedającej winiety ze płacę 8E, zapłaciłem i dostałem rachunek na 6E. Jakoś zupełnie mnie to nie zdziwiło :) Panie ze straży granicznej tylko wypytała nas dokąd jedziemy i była lekko zdziwiona ze nie do Bułgarii ale kontrolę celną nam darowano i pozwolono jechać dalej.
Około 30 kilometrów za Oradeą fajny, duży parking dla TIRów, z restauracją, sanitariatami i nawet klubem nocnych uciech za miedzą. Nocleg TIRa kosztuje 20 leji, w to wliczony jest prysznic (kiedyś było też śniadanie, ale już je wykreślono z tablicy informacyjnej).
W miejscowości Alesd, wspaniała Jadzia (czyli TomTom) kazała skręcić w lewo i się zaczęło..... Wąska kręta droga, zapadające się pobocza, brak barierek na poboczach, w dodatku remontowana, co dodatkowo utrudniało jazdę. Gdy już wydrapaliśmy się jakoś na najwyższy punkt drogi, czekały na nas następne niespodzianki. A to samotnie podróżujący koń, ze spętanymi łańcuchem nogami, który był bardzo zdziwiony naszym widokiem, a to stada krów maszerujących dostojnie z pastwiska do domów (bo okazało się, że są to krowy z różnych gospodarstw). Przy kolejnym, sporym stadzie zatrzymałem się z tyłu i chciałem przeczekać aż dojdą na miejsce. Człowiek który je prowadził, kazał jechać mimo wszystko a jakiś miejscowy, dostawczakiem, pokazał jak się mija takie stado. Po prostu wjechał między krowy bez pardonu, rozepchną je i pojechał dalej.
Niestety, żadnego osiołka, na którego czekała Ewa nie spotkaliśmy.
Dojechaliśmy wreszcie do Zalau, stoimy na stacji benzynowej i nawet jest internet :)

Nasza pozycja: N 47° 12.090, E 23° 3.286

Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 200 km. Mapka trasy .

środa, 21 września 2011

Wielka Nizina Węgierska

Po śniadaniu pojechaliśmy na koniki. Zwiedzanie Puszty, powozami, z pokazami pasterzy zajęło nam około dwóch godzin.Bardzo sympatyczna impreza, fajnie zrobione pokazy i nawet pozwolili na chwilę wsiąść na konia i poudawać jeźdźca. Później pojechaliśmy do Hajduszoboszlo - znane i popularne termy. Tak popularne wśród Polaków, że w mieście dużo napisów po polsku, pani sprzedająca langose w budce mówiła bardzo dobrze po polsku, na parkingu koło term i campingu stały dwa polskie autokary. Sam camping olbrzym, z parcelami, informacjami też oczywiście po polsku - ale drogi strasznie. Pobieżny rachunek wykazał, że za jedna noc musielibyśmy zapłacić ponad 25E i nie wiadomo czy w tym byłby wstęp na termy. Zrezygnowaliśmy z tych "luksusów" i pojechaliśmy do Debreczyna - mały spacer po centrum, przy okazji wizyta w banku (bankomat) i na nocleg zatrzymaliśmy się na campingu przy kąpielisku miejskim. Tutaj, oczywiście też jest ciepłe źródło (ok 39 stopni). Camping wygląda rozsądnie a kąpielisko pamięta poprzedni ustrój :)

Nasza lokalizacja: N 47° 30.496, E 21° 38.301

Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 60 km. Mapka trasy .

wtorek, 20 września 2011

Węgry

W nocy trochę popadało i na szczęście jest chłodnej.  Obejrzeliśmy termy w Bogacz, nie wzbudziły w nas zachwytu (co kto lubi). Campingów tutaj jest kilka, ten na którym nocowaliśmy jest chyba najtańszy. Wystarczy porównać cenę za podłączenie do prądu - na "naszym" płaciliśmy 300 ft - na campingu który się mieści bezpośrednio na terenie term podłączenie do prądu kosztuje 700 ft.
Pojechaliśmy następnie w okolice Egeru, dokładnie do Egerszalok, by zobaczyć "węgierskie Pammukale", czyli fantastyczna górę z osadów kalcytowych, jakie robi źródło tryskające tam w wyniku odwiertów z 1961 roku. Wygląda to ślicznie ale ten zapach (siarkowodór) jest tragiczny. Dosłownie kilka km wcześniej jest nowo wybudowany (a raczej ciągle jeszcze budowany) ośrodek w Demjen.
Pożegnaliśmy się z górami Bukowymi i jedziemy w stronę Puszty, do Hortobagy  przez jezioro Tisza i Tiszafured. termal camping jaki tam był, tez nas nie zachwycił, chociaż trzeba przyznać, że duży i ładnie utrzymany - parcele jak w Heviz. Na wieczór dotarliśmy do Hortobagy, nocleg na jedynym tutaj campingu (dość drogi, dwie osoby z podłączeniem do prądu - ponad 6000 ft). jeszcze wieczorny spacerek, kawka i apetyczny muskat i można iść spać.

Nasza lokalizacja: N 47° 34.766, E 21° 08.913


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 130 km. Mapka trasy .

poniedziałek, 19 września 2011

Na wschód od Budapesztu

Rano przejechaliśmy na stronę węgierską i nad Dunajem zjedliśmy śniadanie. Później wzdłuż Dunaju, do Vyszehradu (śliczny zamek na górze), krótki postój w Szentendre i na autostradę M3 w kierunku wschodnim. Po drodze jakies małe jedzonko na jednym za parkingów. Pod wieczor dojechaliśmy do Egeru, odwiedziliśmy tzw Dolinę Pięknych Kobiet gdzie pan parkingowy powitał nas po polsku. Naleśniki i szukanie campingu. Jadzia zaprowadziła nas na przystanek autobusowy i stwierdziła stanowczo - "dotarłeś do celu" . Pojechaliśmy więc do Bogacs, stoimy na campingu.


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 230 km. Mapka trasy .

niedziela, 18 września 2011

Budapeszt

Dzisiejsza pogoda mnie wykończyła. Rano było ładnie, słoneczko i niezbyt ciepło ale temperatura wzrosła dość szybko, dodatkowo było parno i duszno.
Rano wybrałem się HEV czyli kolejką podmiejską do Aquincum, pozostałości po starym, rzymskim mieście. Później w planach był spacer wzdłóż całej wyspy Małgorzaty ale zabrakło sił więc przejechałem ja autobusem miejskim.
Pakowanie, tankowanie i inne tego typu czynności i wyjazd do Sturova, po Ewę. Nocujemy w Sturovie, w tym samym miejscu co kilkanaście dni temu.



Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 60 km. Mapka trasy .

sobota, 17 września 2011

Budapeszt

To miasto jak zawsze mnie zachwyca i to nie tylko swoja architektura, położeniem, przepięknymi widokami na Dunaj i przez Dunaj ale również i ludźmi.Prawie dwu milionowe miast, ruch na ulicach tutaj od kiedy pamiętam (pierwszy raz byłem tuta ponad 30 lat temu) był bardzo duży. A klaksonów nie słychać, nikt na nikogo się nie wydziera, wręcz przeciwnie, kierowcy jedni drugich wpuszczają a bocznych uliczek. Jak jakiś pieszy przechodzi przez jezdnie poza pasami to często kierowca się zatrzyma by go przepuścić. Byłem świadkiem, jak autobus miejski celowo wpuszczał samochody osobowe i to na węgierskiej rejestracji. Co więcej - wpuścił tez rowerzystę przed siebie - nie do pomyślenia u nas w Polsce, a szkoda. A tych Madziarów pozdrawiających mnie przez ostatni tydzień na drogach nie policzę. Ciężko się szukało geocachy, bo jak tylko się gdzieś zatrzymałem Mruczkiem to spod ziemi wyrastał jakiś człowiek (lub zatrzymywało się auto na węgierskich numerach) i oferował swoją pomoc.
Rano, po śniadaniu pojechałem na geocache do dzielnicy północnej czyli do Ujpestu. Trochę bloków jak u nas, trochę domków jednorodzinnych - sobota, więc cisza, spokój ruch niewielki więc ten spacer oceniam bardzo miło. Na  drugie śniadanie zjadłem po drodze langosa w jakimś barku dla tubylców (tylko wysmarowany wyciśniętym czosnkiem - pycha) a na obiad zajechałem w okolice Placu Bohaterów. Koni zatrzęsienie, ludzi niestety też. Cały plac i okolice (centrum miasta) zamknięte. Dzisiaj były różne pokazy - ekwilibrystyka na koniach, różne formacje w historycznych strojach ale najlepiej było to widać na telebimach (bo oczywiście TV to transmitowała). Zjadłem sobie podwójna porcje zupki gulaszowej, popiłem szklanka szampana i na deser uraczyłem się wspaniałym, ciepłym, prosto z pieca ciastem z wiśniami. Jakby tego było mało na festynie pojawiła się oryginalna orkiestra cygańska (niestety, bez cymbałów) i zagrała między innymi oczywiście "OZO SIP) :) Ledwie żywy, już po ciemku, wróciłam na camping.


Dzisiejsze fotki. Postój

piątek, 16 września 2011

Madziarski folklor

Wczoraj chodząc po mieście widziałem wiele rozstawianych budek i pawilonów, i na Zamku i na Placu Bohaterów. Szukałem jakichś plakatów z informacją, ale nie udało mi się niczego znaleźć. Dopiero po powrocie do kampera, w internecie, wygrzebałem ciekawe informacje. Otóż, w ten weekend "będzie się działo" tutaj, w Budapeszcie.
Po pierwsze - Narodowy Galop czyli wielkie święto koni i folkloru. Program bogaty a ta mapka mówi sama za siebie.

Natomiast na Zamku odbędzie się Festiwal Czekolady. Impreza trwa od rana, dzisiaj i jutro do północy, w niedzielę, do 10 wieczorem. A w programie:

-          Chocolate and ice-cream making demonstration. “Sweet round-the-world trip”
-          The leaders of chocolate design present the chosen nicest chocolate packaging
-          Praline course – visitors can try praline-making with the help of our exhibitors
-          Chocolate course – featuring Tibor Szántó, chocolate expert and manufacturer
-          Guided chocolate tasting tours with expert. (Chocolate Ambassadors)
-          Everything about chocolate. Professional programs for laymen.
-          Sweet recipes. A sweet culinary adventure with chocolate (old and traditional but in new, modern clothes)
-          Chocolate as lifestyle. What does a doctor, an alternative practitioner or an ayurvedic health guru say about this? And what do we, lovers of chocolate and sweets think about this?

Wieczorna część (czyli już po zakończeniu końskich pokazów) jest tez ciekawa:

-          night sweets and chocolate fair
-          chocolate & wine
-          sweets & alcohol

Echhhh, ciekawy weekend się zapowiada :)


Dzisiejsze fotki. Postój

czwartek, 15 września 2011

Budapeszt

Dojechałem do Budapesztu. Zatrzymałem się na campingu Arena. Sympatycznie wygląda, bardzo sympatyczny właściciel. Na bramie wjazdowej ostrzeżenie, że terenu pilnuje zły pies. Nie wiem,jak traktuje innych, ale mnie na początku obszczekał przyzwoicie ale już po dwóch minutach lizał mnie po rękach :)
Kupiłem bilet 24 godzinny (1550 ft) więc nie tylko pochodziłem ale i pojeździłem sobie i metrem (czerwone i zółte), i tramwajem, i autobusem. Budapeszt wyładniał, przez te 20 lat jak mnie tutaj nie było. No i nareszcie można oglądać Zamek, zniszczony w czasie II wojny światowej. Komuniści go otoczyli murem i oglądało się sama bryłę z daleka. Jutro dalszy ciąg dreptania po mieście.
Moja lokalizacja: N 47° 30.225 , E 19° 9.489


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 100 km. Mapka trasy .

środa, 14 września 2011

Na północ

Po pięciu dniach moczenia się w Csokonyavisonta (zacząłem w sobotę i dzisiaj, przed wyjazdem też jeszcze posiedziałem w termach) ruszyłem na północ - kierunek Budapeszt. Po drodze do Kaposvar, zaraz za skrętem do Nagyatad, zobaczyłem kierunkowskaz prowadzący do Vidrapark, więc skręciłem. Droga ładna ale paskudna, gruntowa a raczej mocno piaszczysta, z dziurami, podjazdami - całe 2,5 km jechałem na 1 bojąc się, by Mruczek nie zatrzymał się w tym piachu, bo wtedy byłoby problem. Szczęśliwie dotarłem na miejsc, gospodarz (typowy Madziar) wytłumaczył mi po węgiersku oczywiście) ze bilet normalny kosztuje 500 ft a specjalny 1000 ft. Długo mi wyjaśniał na czym polega ta specjalność - nic nie zrozumiałem, więc kupiłem ten normalny :) Wydra była, jedna, poza tym trochę ptactwa, ryby szalejące po stawach - ogólnie sympatyczne miejsce, polecam.
Współrzędne: N 46° 13.652, E 17° 30.150

Później dalej na północ. W sumie tak wyszło, że łącznie to co w tym i zeszłym roku przejechałem, to trasa dokładnie dookoła Balatonu. Nocuje na sprawdzonym w zeszłym roku miejscu czyli stacja benzynowa koło Polgardi
Moja lokalizacja: N 47° 4.059, E 18° 18.594



Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 160 km. Mapka trasy .

wtorek, 13 września 2011

BUL BUL PLUSK PLUSK

Poranna kąpiel (a raczej moczenie się w ciepłej wodzie), śniadanie, kąpiel z masażami, spacer po okolicy, kąpiel z masażami, odpoczynek, kąpiel z masażami i na koniec dnia znowu moczenie się w ciepłej wodzie - i tak minął kolejny dzień w termach w Csokonyavisonta :)



Dzisiejsze fotki. Postój

poniedziałek, 12 września 2011

Csokonyavisonta

Nie bardzo jest co pisać, bo niewiele się działo.
Poranne pluskanie (baseny otwierają o 8.30), później śniadanko. Małe sprzątanie kampera - kiedyś trzeba ten piasek z Estonii wywalić :) Znowu baseny i wodne masaże, krótki odpoczynek, obiad, odpoczynek,. basen.
Jutro będzie podobnie :)



Dzisiejsze fotki. Postój

niedziela, 11 września 2011

Csokonyavisonta

Dzień w sumie mało ciekawy ale jakże miły. Rano najpierw małe pranko, później trochę moczenia się w termach, następnie śniadanie, krótki odpoczynek i woda, basen, termy, masaże . . . . . . .  :)
Przy dzisiejszej temperaturze (w cieniu było koło 35) zupełnie nie miałem ochoty na obiad, więc solidniejszy posiłek zjadłem dopiero koło 18.
Tak sobie dzisiaj policzyłem - w zeszłym roku, za rehabilitacje w Mielnie (zabiegi - 1/2 godziny masażu, 1/2 godziny gimnastyki indywidualnej i jakieś 10 min lasera) płaciłem ponad 100 zł dziennie. Tutaj - za nocleg i wstęp całodniowy na termy (ciepła, mocno zmineralizowana woda + różne wodne masaże w ilościach dowolnych) oraz solidny obiad z kieliszkiem dobrego rieslinga płacę niecałe 100 zł.
Rehabilitacja w kraju się po prostu nie opłaca.


Dzisiejsze fotki. Postój

sobota, 10 września 2011

Na południe

Dzisiaj miło być szybko, krótko i sprawnie a wyszło .... jak zawsze :) Najpierw zajechałem do Nagyatad, zobaczyć jeszcze raz to kąpielisko. W zeszłym roku byłem tam, ale już po sezonie i wszystko było pozamykane. Zastanawia mnie, dlaczego camping w tym mieście jest w sumie droższy niż w Budapeszcie. Jak sie policzy wszystko razem (człowiek, parcela, prąd, woda, opłata klimatyczna i wstęp na kąpielisko) wychodzi 5 tys Ft.Celowo pisze kąpielisko, bo  jest to ośrodek  prawie 3 km od centrum - a termy, osobny obiekt jest w samym sercu miasta. Ale ta cena to pewnie dlatego ze to grupa Castrum - a oni są po prostu drodzy.
Pochodziłem, obejrzałem i jadę dalej do ulubionej Csokonyavisonta. Ponieważ jedna butla gazowa powoli sie kończy wpadłem na pomysł, by podjechać na Chorwację, do Viroviticy, gdzie można nabić butlę gazową (w zeszłym roku zajeżdżałem tam dwa razy). O dziwo, w tym roku, na granicy, kamper wzbudził zainteresowanie celników - weszli, kazali szafki pootwierać, zaglądali w różne kąty. Dopiero po przekroczeniu granicy uświadomiłem sobie, że przecież jest sobota, więc ten punkt nabijania na pewno jest zamknięty, ale trudno, jadę dalej. Wjechałem do miasta i ...... zabłądziłem, Nie pamiętałem adresu i nie mogłem trafić. Krążyłem krążyłem po różnych małych uliczkach, aż zrezygnowałem i wróciłem do Madziarów. Wracając wzbudziłem oczywiście jeszcze większą ciekawość celników ale na szczęście nie wpadli na pomysł by rozbierać Mruczka :) No i wreszcie zajechałem na TermalCamping w Csokonyavisonta i chwilę tutaj posiedzę. Trzeba troche odpocząć po intensywnym cachowaniu w ostatnich dniach.

22.30

Znalazlem namiary na ten punkt nabijania butli gazowych 
Virovitica, ul. Bilogorska 24
N  45° 49.182, E  17° 22.850
Pewnie wyjeżdżając z Csokonyavisonta (a będę jechał przez Barcs) zajadę tam znowu :)


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 130 km. Mapka trasy .

piątek, 9 września 2011

Kaposvar

Świetne miejsce na nocleg w tym mieście - kamerki bankowe czuwają. Rano przeniosłem się pod termy, najpierw śniadanko, później pluskanie się. Termy nowe, niedawno rozbudowane ze starego kąpieliska ale zupełnie nie sa nastawieni na zagranicznych turystów. Cennik przy wejściu mocno rozbudowany - tylko po węgiersku. W środku napisy na toaletach i prysznicach tak samo (nie ma nawet ikonek) więc trzeba umieć odróżnić férfi od női :) Kupiłem bilet na termy - okazało się już w środku,  że oprócz trzech basenów z ciepłą wodą (trochę podobna do tej w Csokonyavisonta, bo pachnąca ropa naftowa)  nie ma nic więcej. Przejście do części z saunami wymaga innego biletu. Podobnie, widziałem z góry (bo termy są na piętrze) basen z bąbelkami i masażami (nie działały ale chyba tylko dlatego, że nikogo tam nie było), ale przejść już tam nie mogłem. 
Jak się dogadać w kasie z kobietą, jeśli ona włada tylko węgierskim ? Ale fajnie było, woda cieplutka - tez dobra. Później - cachowanie do wieczora a wieczorem spacer po deptaku i oglądanie różności z okazji festynu miodowego. Na noc wróciłem w to samo miejsce, co wczoraj, czyli pod bankiem.
Zdjęć niewiele - będzie więcej, jak będę wreszcie miał WiFi (czyli prawdopodobnie jutro).


Dzisiejsze fotki.

czwartek, 8 września 2011

Na południe od Balatonu

Dzień zaczął się pochmurnie i nawet przez chwilę trochę padało. Najpierw podjechałem do centrum Balatonboglar, pooglądałem trochę, wdrapałem się na górkę, gdzie jest kopuła z tarasem widokowym. Kopuła jest znakiem rozpoznawczym miasteczka ale nikt nie uprzedził, że jest zamknięta. Niewiele osób sie tym przejmuje, płot dookoła budowli ma już kilka sporych dziur, przez które można wejść i pooglądać panoramę Balatonu.
Później pojechałem na zakupy, to znaczy na zachód wzdłuż jeziora i do Kethely, gdzie mieszka producent wspaniałej, cudownie ostrej pasty z papryki. Zrobiłem zakupy i powoli, przez Lengyeltoti (ciekawe, skąd ta polskość w nazwie) do stolicy regionu, czyli do Kaposvar. Udało sie znaleźć miejsce na nocleg, wygląda bezpiecznie - tradycyjnie pod latarnia i dodatkowo pod czujnym okiem kamery chroniącej jeden z banków. Niestety - bez WiFI dlatego resztę zdjęć z dzisiejszego dnia podeślę, jak będę miał jakieś WiFi. Wieczorny spacer po starówce (prześliczna, polecam) skończył się w pizzerii , przy lampce różowego wina.
Moja lokalizacja: N 46° 21.460, E 17° 47.665


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 110 km. Mapka trasy .

środa, 7 września 2011

Balaton

W zeszłym roku Veszprem mnie pokonało, nie udało mi się zaparkować w rozsądnej odległości od centrum, więc sobie odpuściłem zwiedzanie starówki. W tym roku nie tylko parkowałem ale i nocowałem w samym sercu miasta :)
Na śniadanie zjechałem trochę niżej, pod McDonalda. Później dalej na południe, nad Balaton. Najpierw spacer po kurorcie Balatonfured i zwiedzanie jaskini nad tą miejscowością. jako, że byłem jedynym chętnym i pan oprowadzający mówił tylko po węgiersku - otworzył mi jaskinię, kazał uważać na niskie stropy i zostawił mnie w niej samego :) Fajnie sie tak samotnie zwiedza jaskinię szkoda tylko że taka malutka. Po wielu latach znowu byłem pod bazyliką w Tihany i napawałem się widokami z góry. Niestety, w tym roku nie udało mi się trafić na jarmark z lokalnymi wyrobami ale mam nadzieję, że gdzieś kupię te wspaniała, ostra, paprykową pastę. Przeprawiłem się na druga stronę Balatonu promem (3000 kamper + 500 człowiek), trwało to niecałe 10 minut i pojechałem w stronę Andocs, gdzie zaczyna się drugi, dłuższy Pover Trail. W ten sposób, udało mi się dojechać do Balatonboglar, gdzie stanąłem na parkingu, zaraz koło mariny.
Moja lokalizacja: N  46° 46.801, E  17° 38.936



Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 90 km. Mapka trasy .

wtorek, 6 września 2011

Bakony

Bacony, czyli Las Bakoński (Wzgórza Bakońskie) jest  uroczy. Niewielkie wzniesienia porośnięte lasem, cisza, spokój - warto się tutaj wybrać.
Rano, po śniadaniu pojechałem w stronę Baconybel kończąc w ten sposób PPT  (Papa Pover Trail). Z Baconybel pojechałem do Zirc, które nie zrobiło na mnie wrażenia. Później do Veszprem i tu się zauroczyłem. Niezwykła starówka, na którą uparłem się wjechać kamperem. Uliczki wąskie, strome, zakręty ciasne, na kilku musiałem poprawiać, bo nie byłem w stanie wykręcić Mruczkiem ale w końcu udało się i zaparkowałem pod ratuszem, zaraz koło zamku. Widoki z góry  piękne i niesamowite wrażenie na mnie zrobiła skała, która dumnie stoi w środku miasta (może raczej powinno się powiedzieć, ze miasto leży dookoła tej skały). Spacer po starówce, wyprawa pod zamek i oglądanie wszystkiego z góry zakończyło dzień. Nocować chcę tutaj i mam nadzieję, że mnie nikt nie wygoni.
Moja lokalizacja: N 47° 5.670, E 17° 54.414


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 70 km. Mapka trasy .

poniedziałek, 5 września 2011

Geocaching w okolicach Papa

Noc była upiorna - na dworze prawie 29, w kamperze ponad 30 - trudno było zasnąć, ale jakoś się wreszcie udało. Rano ruszyłem na dalsze zdobywanie skrzynek w ramach GC. Kolejna mała pętelka po okolicznych wsiach i miasteczkach. Widoczki, jak na u madziarów - kukurydza,m kukurydza i schnące słoneczniki :)  Znajdowanie skrzynek (dzisiaj znalazłem 54) przy takim upale - dzisiaj tez było i gorąco i duszno jest sporym wyzwaniem i dla mnie i dla Mruczka - biedak często musiał się posługiwać wentylatorem. Po drodze odwiedziłem tez mauzoleum rodziny Estrehazych w Ganna i pooglądałem ruiny zamku w Dobronte.
Koło 16 zjechałem do Papa, najpierw obiad w restauracji koło kąpieliska, później - do wody.
nazywanie tego termami jest wg mnie spora przesadą. ładne kąpielisko - nic więcej. W części pod dachem (bo tylko ta była dostępna wieczorem) - jeden normalny basen do pływania, drugi, do zabaw w wodzie, ale oprócz malutkiej zjeżdżalni - żadnych więcej atrakcji, Żadnych bąbelków, żadnych masaży, żadnych rur z których leje się woda - po prostu duża wanna. Woda w miarę ciepła, ale nie czuje się żadnych większych ilości minerałów.
Byłem, widziałem - wystarczy, raczej nie będę tutaj wracał. Niezrozumiałe jest tylko dla mnie, skąd taki tłumek na campingu ale widać coś ich tutaj ciągnie.
Na noc ustawiłem sie w tym samyjm miejscu, co wczoraj.


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 70 km. Mapka trasy .

niedziela, 4 września 2011

Papa

Wystartowałem w miarę wcześnie rano z Komarom, zanim słońce zaczęło bardziej dokuczać.Pojechałem przez Kisber, bo na razie staram się omijać płatne drogi. Do Csot nic ciekawego się nie działo za to później ..... zacząłem PoverTrail czyli cache koło cacha. W sumie na odcinku 40 km dość rozsądnej drogi było ich 30. Potem jeszcze w samym Papa kilka, już w większości na nogach. Znalazłem niezły parking, na przeciwko hotelu, koło straży pożarnej, tradycyjnie, pod latanią i nawet jest WiFI, więc tutaj chce nocować.
Po przyjeździe do Papa postanowiłem się zaopatrzyć w węgierska kartę telefoniczną i okazało się, że jest "ciekawiej" niż na Słowacji. Na stacji benzynowej skierowano mnie do dużego domu handlowego, tam, w kiosku z gazetami kobieta poinformowała mnie , że kart telefonicznych z nr, nowych nincs, czyli nie ma. Szczęśliwie znalazłem jakiś firmowy punkt sprzedaży komórek, wchodzę, kolejna mila dziewczyna, która trochę po angielsku rozumie ale mówić nie potrafi zajęła się mną. Dogadaliśmy się, że owszem, mogę kupić taką kartę, będę miał w ramach pierwszej opłaty ok 600 MB transmisji więc zaczynamy transakcję. Karta kosztuje 3990ft (ok, 70 zł) w tym do wykorzystania będzie 3000ft - trochę drogo ale trudno, niech będzie. pani oczywiście spisała mnie z Dowodu Osobistego ale brakowało jej jeszcze kilku niezbędnych danych - imiona rodziców oraz adres zamieszkania ........ na terenie Węgier :) Na szczęście nie robiła problemu i wpisała jakiś adres dostałem 4 kartki A3 do podpisania (nie muszę chyba dodawać, że wszystkie tylko po węgiersku), zapłaciłem te prawie 4000 ft i wyszedłem śmiejąc się.
Moja lokalizacja: N 47° 19.638, E 17° 27.831


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 120 km. Mapka trasy .

sobota, 3 września 2011

Dalej Komarno

Rano, korzystając z jeszcze w miarę rozsądnej temperatury (24) poszedłem na spacer po mieści. Przy okazji "zaliczyłem" trzy cache, wypiłem kawę mrożoną na Placu Europy i wróciłem na camping.
Coraz cieplej, więc tylko woda może pomóc. Na basenie skusiłem się na Langosa, obficie wysmarowanego czosnkiem i śmietaną. Pychota :) Niestety przy temperaturze powietrza ponad 30 stopni (cieniu) wchodzenie do basenu z woda około 37 stopni nie jest najlepszym pomysłem. Czułem się trochę jak kurczak w rosole. odpoczynek, pluskanie w otwartym basenie (woda trochę zimniejsza, ale tylko trochę), drzemka na trawie, w cieniu - leniwy dzień po prostu.
Na 17 poszedłem znowu  do starego centrum pooglądać dzisiejsze występy. Wczoraj był dzień słowacki, dzisiaj, można powiedzieć węgierski, chociaż tutaj na ulicy słowackiego prawie w ogóle nie słychać.


Dzisiejsze fotki. Postój.

piątek, 2 września 2011

Komarno

Plany są po to, żeby je zmieniać !!

Miały być Węgry, miejscowość Papa - jest Komarno, jeszcze na Słowacji. Po spokojnej nocy wcześnie rano wyjechałem. I TomTom (czyli moja Jadzia) i Google Map przekonały mnie, że krótsza droga do Papa będzie przez Komarno/Komarom. A że tam były pewnie geocachingowe zaległości z zeszłego roku - nie protestowałem. Po drodze wzdłuż Dunaju, w miejscowości Žitava (Zsitvatoroki béke) jest pomnik poświęcony podpisaniu umowy w roku 1406 między władcą ottomańskim a Habsburgami.
Zajechałem do Komarna, zaparkowałem i idę nadrabiać zaległości, ale widzę, że coś się szykuje. Stawiane są budy, stoliki, ławy, parasole. W oczy rzucił mi się taki plakat:

Więc niewiele myśląc zmieniam plany i zamiast jechać dalej - zostaje w Komarnie na te święto wina:) W zeszłym roku nocowałem po węgierskiej stronie Dunaju, w Termal Camping, ale to trochę daleko na pieszy powrót z takiej degustacji :) W słowackiej części miasta też są termy i jest przy nich autocamping wyglądający rozsądnie (sanitariaty na miejscu, serwis kampera też) i cena przyzwoita. No i praktycznie dwa kroki od placu na którym będzie ten festyn. Trzeba będzie zaraz pooglądać te termu (dla mieszkańców campingu wstęp wliczony w cenę), a później na festyn, żeby mi nie wypili całego Olasz Rieslinga :)
Moja lokalizacja: N 47° 45.447, E 18° 08.170

Film z takiego święta z 2009 roku. 

Ta popularna ludowa piosenka powie wszystko :) 


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 50 km. Mapka trasy .

czwartek, 1 września 2011

Do końca Hronu

Noc w Novej bani przeszła spokojnie, chociaż koło 23 już się szykowałem na zmianę miejsca. Niby parking w samym centrum ale bez oświetlenia, stałem w półmroku, niedaleko był czynny całą dobę salon gier i do północy kręcili się w pobliżu podpici panowie. Szczęśliwie dla mnie, swoje frustracje wyładowali na kosztu od śmieci a nie na Mruczku i w sumie zostałem na miejscu. Z samego rana przeniosłem się niżej, na parking koło Lidla, tam śniadanko i poranne oglądanie mapy. Zgodnie z wcześniejszymi planami - kierunek Sturovo i Esztergom czyli wzdłuż Hronu. Nie planowałem, ale tak wyszło - cały czas przez Słowację jechałem zgodnie z biegiem tej rzeki - od jej źródeł do ujścia do Dunaju.
Późny obiad w Sturovie - znowu knedliki ale dochodzę do wniosku ze tylko Czesi potrafią zrobić na prawdę smaczne knedliki,. Te tutaj - wyglądają ładnie, ale smakują trochę jak papier, no i ta minimalna ilość sosu w potrawie powoduje to, że trzeba je jeść praktycznie suche, a to już jest straszne.
Po krótkim odpoczynku poobiednim - przejechałem na madziarską stronę i poszedłem oglądać bazylikę i wzgórze zamkowe. Widoki z góry - niezapomniane.
Na noc wróciłem do Sturova, stoję na parkingu nad samym Dunajem, na przeciwko Bazyliki. Mam nadzieję, ze nie będę miał tutaj w nocy problemów - już pod wieczór policja tutaj zaglądała, więc pewnie pilnują cały czas.
Oglądając mapę i trasę na jutro (chce dojechać do Papa u Madziarów) wygląda na to ze pojadę jednak przez dalej Słowację, aż do Komarna i tam dopiero już ostatecznie wjadę na Węgry - tak jest po prostu krótsza droga. Ale kto wie, co mi przyjdzie do głowy rano :)
Moja lokalizacja: N 47° 47.914, E 18° 43.617


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 100 km. Mapka trasy .

środa, 31 sierpnia 2011

Dalej na południe

Na koniec pobytu w Kremnicy zostawiłem sobie najciekawsze miejsce, czyli Muzeum monet  i medali. Zbiór mają na prawdę fascynujący - od starych rzymskich okazów po współczesne euro. Miedziane, srebrne, złote - echhhh, jest co oglądać. Jest tez spora kolekcja banknotów jakimi posługiwano się na terenie obecnej Słowacji, wiec korony, forinty i różne zastępcze w okresach przejściowych (np korony Czechosłowackie z nalepkami że to słowacki banknot). Oglądanie tych cudów zajęło mi prawie dwie godziny.
Jadąc dalej na południe zboczyłem 5 km w bok od planowanej trasy i zajechałem do Vyhne. Byłem tam w zeszłym roku ale przyjechałem za późno i kąpielisko szumnie nazwane Vodny Raj już było zamknięte. Teraz miałem więcej szczęścia. Kupiłem bilet na godzinkę (2,10E), dostałem nowoczesny elektroniczny "zegarek" jak bywają w innych termach i idę się rozbierać. Z ubraniem w ręce szukam szafki, ale wszystkie na moje przykładanie "zegarka" do zamka mrugają tylko czerwoną lampką. Wreszcie jakaś Słowaczka mi wytłumaczyła, że mam "zły zegarek", muszę iść do kasy, dopłacić 1E i dostane taki, który otwiera szafki.Wrrrrrrr, nie lubię takich sytuacji. Samo kąpielisko nie jest jakieś specjalnie ciekawe - ładnie położony basen, podzielony na kilka kawałków (do pływania, do zabawy, dla dzieciaków starszych), piękne widoki ale woda średnio ciepła. Jedynym plusem (z mojego punktu widzenia) jest świetny, solidny masaż pleców - bardzo silny strumień dosłownie zbija z nóg.
Wymasowałem się, pomoczyłem i pojechałem dalej, do Novej Bani - tutaj mam zamiar nocować. Znalazłem miejsce parkingowe w samym centrum, pod pomnikiem SNP, koło Urzędu Miejskiego. Radiowóz policyjny już dwa razy mijał Mruczka i nie reagował, więc chyba wszystko jest OK.
Moja lokalizacja: N 48° 25.470, E 18° 38.375


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 60 km. Mapka trasy .

wtorek, 30 sierpnia 2011

Kremnica

Rano doszedłem do wniosku, że przy takiej ślicznej pogodzie nie ma sensu siedzieć w mieście, w murach więc "skoro świt" czyli o 10 wyruszyłem w drogę. Na okolicznych górkach pozakładano sporo różnych cachy, było więc w czym wybierać. Wybrałem pasmo na przeciwko wzgórza zamkowego, na którym jest Kalwaria i kilka szlaków poświęconych starym kopalniom złota. W sumie przeszedłem ok 10 km ale sporo było pod górę (później oczywiście w dół) więc trochę się nachodziłem.
Miałem tez okazje pooglądać z duże zapadlisko Šturec, długość ok 700 m szerokość 250 m głębokość do 160 m. Północna ściana ma 80 metrów wysokości i jest widoczny z daleka. Zapadlisko powstało w 1443 roku kiedy zapadły się kopalnie w wyniku trzęsienia ziemi. Zginęło wtedy około 500 górników.
Trasa po górkach ciekawa, dość dzika i nie wydeptana więc chodziło się po niej bardzo przyjemnie a widoki na kotlinę i okoliczne górki - wspaniałe. Około 14 zszedłem na dół, do miasta, zwiedziłem ekspozycję w Mennicy i zjadłem obiad. Dzisiaj był otwarty inny lokal, w sumie bardziej jadłodajnia niż zwyczajna restauracja. Serwują tylko tzw MENU czyli standardowe zestawy - jedna zupa i kilka drugich dań do wyboru. Na moje szczęście był tez zestaw z knedlikami :). Sam obiad kosztuje 3,50E - ja, z piwem, zapłaciłem 4,40E więc bardzo przyzwoicie. Koło 17 poszedłem się pomoczyć. Dzisiaj te fontanny praktycznie nie działały, ciśnienie było bardzo słabe a woda jakaś dziwnie chłodna. Cóż to za termy, jeśli siedzę w wodzie zanurzony po czubek nosa i jest mi zimno.
Trasa dzisiejszego spaceru po górach wygląda tak:


Dzisiejsze fotki. Postój

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Słowacji ciąg dalszy

Po nocy spędzonej w miarę spokojnie (nie licząc pociągów dudniących po moście i odgłosów myjni samochodowej) pojechałem do Zvolenia. Zaparkowałem na parkingu w centrum i dopiero czytając kwit parkingowy, że mam opłacone parkowanie do wtorku, do 10, przypomniałem sobie, że przecież dzisiaj na Słowacji jest święto, rocznica SNP i miedzy innymi parkingi są bezpłatne. Połaziłem trochę po centrum, zamek obejrzałem z zewnątrz (w poniedziałki i wtorki zamknięty) i pojechałem dalej, w kierunku Kremnicy. Jako że nie mam ochoty płacić 7E za jazdę po drogach ekspresowych bo niewiele będę z nich korzystał, kazałem "Jadzi" znaleźć drogę bezpłatną a ta znalazła....... szkoda gadać. Widoczki były prześliczne, ale na podjazdach Mruczek rzęził na 1 i nawet ludzie na rowerach mnie wyprzedzali, pod górę.
Dojechałem do Kremnicy, camping, jak w zeszłym roku stoi otwarty, obsługi nie ma ale na szczęście byli jacyś ludzie, więc mając pewność, że będzie gdzie zanocować pojechałem do centrum tam zaparkowałem (już nie płacąc) i poszedłem zwiedzać. Muzea dzisiaj oczywiście zamknięte więc poszedłem na górę, pooglądać kościół św Katarzyny i to co zostało z dawnego zamku. W połowie podejścia jest informacja, że bilet kosztuje 2E ale przy kasie już trzeba zapłacić 2,86E. Widoczki z góry warte by się tam wdrapać.
Obiad zjadłem na dole i stwierdziłem ze Słowacja stała się nieprzyzwoicie droga. Smażony ser (specjalność słowacka), z frytkami i półlitrowa Cofola - 7E. Inne dania były jeszcze droższe. Na wiosnę, w Czechach, jadałem dwa razy więcej, płacąc dwa razy mniej.
Po obiedzie jeszcze mały spacer i przejazd na camping. Miał być niby taki tani a wyszło standardowo - za dwie noce zapłaciłem 20E (z prądem). Sanitariaty są ładne, czyste, jest kuchnia ogólnie dostępna, ale serwis kampera nie istnieje. nie ma gdzie wyprowadzić kota, nie ma gdzie wylać szara wodę, jak się zapytałem pani z obsługi, gdzie mogę sobie nalać czysta wodę do kampera - pokazała mi zlew na powietrzu czyli będę musiał nosić konewką.
  Fakt, w cenę jest wliczony wstęp na termy, ale te termy to tez nic specjalnego. Duża wanna z ciepłą wodą, to wszystko, Żadnych atrakcji dla dzieciaków (nie licząc małej chyba 3 metrowej prostej zjeżdżalni) i czegoś na kształt fontanny - nie masuje tylko lekko łaskocze skórę. 
gdyby nie te muzea - monet i medali, muzeum miejscowej mennicy - żałowałbym, że tu przyjechałem.
Moja lokalizacja: N 48° 41.550, E 18° 54.806


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 60 km. Mapka trasy .

niedziela, 28 sierpnia 2011

Ježíš Maria Švejku !!

Dzień zaczął się spokojnie, pochmurne niebo ale nie padało, więc można było się wybrać na zwiedzania Popradu przed zaplanowaną wodna bitwą. Połaziłem sobie trochę po różnych zakamarkach i o 13 zaparkowałem przed fontannami gdzie był zaplanowany event. Spotkałem kolegę z Holandii, który juz sie przygotowywał do zabawy. Kilka minut przed 14 w fontannie usiadły pierwsze osoby, ale spokój trwał bardzo krótko, i zaczęła się wodna bitwa. Na zakończenie tradycyjne zdjęcie grupowe i później kolejka do wpisywania się do logbooka.



Po całej tej zabawie ruszyłem dalej, w drogę. Przez Murań (niestety, do zamku trzeba iść godzinkę na piechotę, więc zrezygnowałem) do Brezna. Wymyśliłem sobie, że tam gdzieś zanocuję. Plac centralny w remoncie i wszędzie zakazy ruchu i parkowania, podjechałem więc pod BILE. W BILI kupiłem kartę telefoniczną O2 i cały szczęśliwy że wreszcie będę miał internet na każdym parkingu zabrałem się za konfiguracje połączenia.Walczę, walczę i nic nie wychodzi więc przeczytałem jeszcze raz, dokładnie ulotkę informacyjną a tam napisali, ze żeby karta była aktywna muszę zadzwonić pod podany numer i ja aktywować. Dzwonię więc, a tam najpierw automat zaczyna mi przypominać kilka punktów z regulaminu (gruba broszurka z nim jest w pakiecie) i następnie włączyła się miła dziewczyna, operatorka i zaczynamy rozmowę. Dopiero po chwili dociera do mnie w czym problem. Okazuje się, że aktywacja takiej prepaidowej karty polega na ....... spisaniu z dowodu lub paszportu danych personalnych. Nie ma anonimowych kart.

Ježíš Maria Švejku !! 
Odmłodniałem o 30 lat, poczułam się jak w dawnej Czechosłowacji, 
w dawnym obozie, w dawnym ustroju :) 

Okazuje sie dalej, że takie spisanie może oczywiście odbyć się tylko osobiście, muszę się zgłosić do dowolnego punktu O2 i tam mnie spiszą. Jest niedziela, wieczór - pytam się więc miłej dziewczyny JAK mam to robić, bo chce z karty korzystać JUŻ. W odpowiedzi usłyszałem, że najbliższy czynny jeszcze (do 21) taki punkt jest w Banskiej Bystricy - tylko 40 km od Brezna. Szczęśliwie, jest  to po drodze w moich planach więc szybko odpaliłem Mruczka i w drogę. Znalazłem centrum handlowe Europa, a w nim punkt O2 ale niespodzianek nie koniec. Za kartę zapłaciłem 3,49E z czego do wykorzystania zostało 1,83. Najtańszy pakiet internetowy (500MB) kosztuje 6E, średni - (1 GB) 8E lub największy (2 GB) 11 E. I te kwoty muszę dopłacić by w ogóle móc korzystać z internetu. Jedno jest pocieszające - karta (i numer) ważne są 13 miesięcy, więc ewentualnie, w przyszłym roku po prostu dopłacę kolejne 8E i znowu będę miał 1GB transmisji.
Na noc zatrzymałem sie na jakiejś stacji benzynowej w Banskiej Bystricy.
Moja lokalizacja: N 48° 44.089, E 19° 09.499


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 140 km. Mapka trasy .

sobota, 27 sierpnia 2011

Słowacja

Noc przeszła spokojnie, ale to już górki, wiec w nocy temperatura spadła do 14 stopni. Zapowiada się kolejny ciepły i słoneczny dzień. Plany się trochę zmieniają (jak to u mnie) - jadę do Popradu. Po pierwsze - jest tam sporo geocachy, a po drugie, jutro, o 14 ma się tam odbyć Wodna Bitwa czyli Flash Mob Event. Warto to chyba pooglądać :)

16:00

Przejechałem przez granicę bez kłopotów, kolejek żadnych nie było, może dlatego, że nie jechałem przez Łysą Polanę ale przez Jurgów. Za granicą, koło jakiegoś ośrodka narciarskiego, w miejscu z prześlicznym widokiem zjadłem śniadanko. Następny przystanek - Belianska Jaskinia. jest to jedyna tatrzańska jaskinia udostępniona do zwiedzania. Od parkinu przy drodze spory kawałek na nogach i to ostro pod górę trzeba się wydrapać do wejścia do jaskini. Po samej jaskini trasa turystyczna ma ok 1300 m i trzeba pokonać ponad 800 schodów, co przy każdym postoju przypominała przewodniczka. Zdjęć z samej jaskini nie mam (bilet 7E a za możliwość robienia zdjęć  - 10E) ale warto tam się wdrapać i pooglądać.
Po zdobyciu jaskini przejechałem przez Tatrzańska Łomnicę. Według map i informatorów słowackich powinny tu być trzy campingi. Czynny jest tylko jeden, drugi zamknięty na głucho i zarośnięty wysoka trawą. Po trzecim został tylko znak drogowy i resztki rozwalających się domków. Widać, że był ładny ale teraz to kompletna ruina. Ten czynny wygląda też smętnie - puste, gołe pole, w środku sanitariaty pamiętające poprzedni ustrój. Cennik mają ciekawy - za postawienie kampera 3,5E. Można powiedzieć, że cena bardzo przystępna, ale trzeba czytać dalej. Za każda osobę dorosłą - 3,5E, za podłączenie do prądu też 3,5E i jeszcze opłata klimatyczna 1E od każdej osoby.. Czyli ja gdybym tam chciał nocować i podłączać się do prądu zapłaciłbym 11,5E co już nie jest dobra ceną, zwłaszcza patrząc na standard tego campingu.
Wjeżdżając do Popradu skręciłem do Spišskiej Soboty - stare zabytkowe miasteczko objęte ochroną (w 1950 ogłoszono ją miejskim rezerwatem zabytków.), ładnie odremontowane odlizane. W środku "krzywa wieża" i wiele różnych pensjonatów, restauracji itp ale ludzi jak na lekarstwo. jeden z pensjonatów ma wolne WiFi, więc korzystam.

21.00

Połaziłem sobie trochę po Popradzie, miasto jakby opustoszało (upalna sobota), tylko w Aquaparku tłumy jak w mrowisku :) Kilka cachy znalazłem, widziałem nawet  innych polskich geocacherow. Robili taki hałas i rumor, że wszyscy dookoła słyszeli, że to Polacy szukający jakiegoś pudełka. Na noc wróciłem do Spišskiej Soboty, stoje sobie pod pensjonatem Korona.
Moja lokalizacja: N 49° 3.975, E 20° 19.057


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 60 km. Mapka trasy .

piątek, 26 sierpnia 2011

Pierwsze termy

Rano fachowcy z Elcampu zabrali się za Mruczka. Zauważyli nawet to o czym ja zapomniałem, czyli drobiazg który przytrzymuje otwarte drzwi. Kuchenka ma przeczyszczone wszystkie trzy palniki, nie jest idealnie ale dokładniejsze czyszczenie zostawiam na później, bo trzeba prawie wszystko wyciągać, rozmontowywać, więc będzie to robione KIEDYŚ, razem z czyszczeniem palnika lodówki. Zamka przy oknie nad kuchenka nie dało się wymienić - nie maja takich i chyba już nie są produkowane. Zamek w klapie bagażnika został podklejony, powinien trzymać (wymiana tez nie była możliwa). I nareszcie żaluzja w tylnym oknie się nie zacina :)  Dokupiłem jeszcze trzy butelki z płynami do Mruczka no i ponad 500 zł poszło za wszystko.
Zaraz po 12 można było jechać dalej, Po drodze miałem Tyniec, więc zajechałem i pooglądałem opactwo cystersów. Ładnie położone, na skarpie nad Wisłą. Na miejscu sklepik z ich wyrobami - dosłownie wszystko - nawet kabanosy :)
Dalej już nic ciekawego - zakopianka, dzisiaj na szczęście przejezdna. Termometry po drodze pokazywały 35 stopni. Dojechałem do Białki Tatrzańskiej i skorzystałem z promocji, tzn przy wejściu po 20 płaci się mniej za bilet.
Termy Bania zrobione z gustem i pomyślunkiem. Wystrój w stylu góralskim ale nowoczesnym, tzn bez jarmarcznego przesytu i pomieszania. Sporo różnych wodospadów, masaży, bąbelków itp więc mimo sporej ilości ludzi - nie było do tych urządzeń kolejek, nie było żadnego dzwonka jak w termach bukowińskich.
Nocleg planuje tutaj, na parkingu koło term
Lokalizacja: N 49° 23.315, E 20° 05.983


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 100 km.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Kraków

Z ulicy Wenecja do sukiennic
prowadził mnie Artur i Ronard
a to nie takie proste, gdy jest tyle kamienic
i gdy noc zielono-szalona
bo trzeba, proszę państwa, przez cały nocny Kraków

Dojechałem, na nocleg stoję w Elcampie(za darmo - płatny prąd, jeśli się podłączam i woda - jeśli chce nalać).
Do miasta dojazd autobusami 112 lub 164, bilet można kupić u kierowcy ale trzeba mieć odliczona kwotę



Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 300 km.

środa, 24 sierpnia 2011

Kierunek . . . . . . . .

Ruszyłem znowu ale dokąd dojadę - jeszcze nie wiem. Wiem, że w drugiej połowie września Ewa wyciągnie mnie do Rumunii, ale na razie  jadę ...... gdzieś na południe. Prawdę mówiąc jadę na Węgry ale jeszcze nie wymyśliłem czy przez Czechy (echhh te knedliki) czy przez Słowację. Dzisiaj nocuje u Ewy, w Warszawie, jutro do Krakowa, trzeba parę rzeczy naprawić w Mruczku więc odwiedzę Elcamp. A którędy dalej ? Zobaczymy. To też jest urok kamperowania, pełna wolność, pełna swoboda.

Droga z Białegostoku do Jeżewa coraz ładniej wygląda, pewnie jesienią przyszłego roku będzie już cała elegancko zrobiona


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 190 km.