sobota, 16 lipca 2011

Łotwa - dalszy ciąg

Jedna z rzeźb w galerii
Po spokojnej nocy (znowu padało i to nieźle) pojechałem dalej, w stronę Gulbene. Przy drogach stoi sporo brązowych kierunkowskazów pokazujących różne ciekawe turystycznie miejsca. Niestety, wszystkie napisy po Łotewsku, więc czasami trudno się zorientować czego dotyczą. Kilka kilometrów za Madona - kolejny diabelski kamień, czyli duży głaz narzutowy. Ładny, omszały, z wyciętymi stopniami, co sugeruje, że był kiedyś wykorzystywany do składania darów czy ofiar.Kawałek dalej - galeria na świeżym powietrzu - kilka fajnych dzieł tam można zobaczyć (za darmo).

Cesvaine
Następny przystanek, to Cesvaine a w nim zamek czy raczej pałac, odbudowywany teraz po pożarze, który miał miejsce w 2002 roku. W 1420 roku powstał tutaj zamek biskupi, później rozbudowywany i uzbrojony - niewiele z niego zostało, w XVII wieku został zniszczony. To co jest teraz, pochodzi z drugiej połowy XIX wieku. Warto tutaj zajechać, w mojej ocenie jest to najładniejsze miejsce (poza Rygą), jakie widziałem na Łotwie. Te ściany budowane głownie z kamieni (jak wiele innych budynków tutaj) robią niesamowite wrażenie.
Kolejny przystanek - Gulbiene i jego "Biały Pałac". Niestety - w stanie złym, widać, że przez wiele lat niszczał. Teraz przykryty folią od góry i osłonięty siatką, stoi smutny i zdewastowany.
Skręcam na zachód - kierunek Smiltene. Po drodze kolejna ciekawostka turystyczna - pomnik diabła wykuty w kamieniu. Wiąże się to z jakąś legendą, ale informacja na tablicy stojącej obok była tylko po łotewsku - szkoda :( W Smiltene trafiłem na jakąś imprezę, chyba koncert w miejscowym amfiteatrze - bilety po 4 Lvl więc sobie odpuściłem.
Na nocleg zajechałem na camping Kalbakas. Miłe miejsce ale niezbyt przystosowane do kamperów. Prąd dostałem, z jakiejś dziwnej szafki, serwisu kampera nie widać nigdzie. Jest za to budyneczek z WC, kuchnią, pokojami na gorze dla gości, na dole salon z TV, prysznic i nawet bania :) I dużo różnych zwierzaków kręcących się dookoła, bo jest to normalna wiejska zagroda, w której część terenu przeznaczono na camping.
Przywitał mnie dalmatyńczyk, ale pogłaskać się nie dał - poszedł sobie i nawet nie mam go na zdjęciu. Jest kogut z kurami, po podwórku biega mały króliczek, są koty, w tym trzy maluszki. I nawet cielaki zainteresowały się moim kamperem, lecz na mój widok - uciekły.


Dzisiejsze fotki. Przejechałem ok 120 km. Mapka trasy.